Odnalezienie wejścia do katakumb Pradawnych zajęło nam 3 dni. W końcu ujrzeliśmy je - dwa kamienne bloki z wykutymi napisami w zapomnianym języku. Mieliśmy problem, żeby je znaleźć, ponieważ od góry zarosły je korzenie i trawa. Z wejściem było łatwiej, po przyłożeniu naszego kompasu we wskazanym miejscu (na przecięciu się bloków) stare runy zapłonęły żółtym światłem, a bloki się rozsunęły. Naszym oczom ukazała się przenikliwa ciemność, która przerwały zapalające się po kolei pochodnie. Zeszliśmy w dół zdobionymi podobiznami węży schodami. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny oraz wilgoci. Co jakiś czas gdzieś za nami coś zaszeleściło i stuknęło. Po długiej wędrówce w dół stanęliśmy naprzeciw krótkiego korytarza wykopanego z ziemi. U góry zwisały nad nami korzenie z których kapała woda. Panował tu straszny zaduch mimo, ze temperatura nie była wyższa niż 10 stopni.
Krotki spacer nieprzyjemnym korytarzem i kolejna wielka szczelina, tym razem zero pochodni - przed nami przenikliwa ciemność a za nami? No własnie... co za nami? Ziemia! Tam gdzie przed chwila był korytarz obecnie znajdywała się kupa ziemi. Zdecydowaliśmy się, ze Tonk za pomocą magii odnajdzie jakieś światło (co w takim miejscu było bardzo niebezpieczne). Po krótkiej chwili wędrowaliśmy wśród niezliczonej ilości macew z bladożółtą kulą światła nad głowami. Szliśmy po chodnikach - w innych miejscach ros;a trawa, krzewy a nad głowami unosiły nam się pnącza przez które komora wydawała się mniejsza. Na tym poziomie oprócz grobów Pradawnych zainteresowały nas owe rośliny, które rosły bez dostępu do światła. Odnaleźliśmy schody - Firla oraz Hekt chcieli zostać by przyjrzeć się roślinom. Po krótkiej naradzie Tonk rozszczepił kule światła na dwie mniejsze i jedną zostawił dwójce biologów.
Zeszliśmy na dół - za nami słychać było ciche szmery a przed nami jeszcze cichsze pomrukiwanie. Po zejściu widok był nieco odmienny niż rzeczy widziane na górze. Macewy były połamane, zachowało się tylko kilka, a na podłodze nie rosła już trawa tylko goła ziemia. Jedynie na końcu komnaty rósł potężny krzak. Wart zaczął badać inskrypcje a ja począłem lawirować między połamanymi płytami. Wracając nie mogłem znaleźć Warta. Idąc ostatnio zapamiętaną droga potknąłem się o jego narzędzia. Pobiegłem na górę sprawdzić gdzie są inni. Nikogo nie znalazłem. W miejscu gdzie był tunel nadal leżała sterta ziemi. W tym momencie to poczułem - strach. Strach, który mnie paraliżował i narzucał złe myśli. Stojąc tak miedzy macewami na jak dotąd nietykalnej dla nas trawie coś chwyciło mnie za spodnie i rzuciło na ziemie. Śmierć w tajemnicy, w zapomnianym miejscu przez zapomniane COŚ jednocześnie mnie pociągała i przerażała. Jednak nadal żyłem i słyszałem ciche słowa. To był Tonk który właśnie mnie uratował. Po cichu usiadłem obok niego i siedziałem, ja. Siedział tez Tonk. I obaj siedzieliśmy słuchając jedynie dziwnych pomruków i kapania wody. W kompletnych ciemnościach ze złym zapachem w nosie.
Jak się wydostaliśmy - nie do końca pamiętam. Pamiętam za to jak ja biegłem po schodach obok Tonka, a za nami słychać było złowieszczy dźwięk przecinanego powietrza. Jedno spojrzenie, Tonk daje znać, że musimy się spieszyć. Drugie spojrzenie Tonka nie ma. Biegłem nadal śmiertelnie przerażony, ale się zatrzymałem. Skoro nikt nie przeżył lub umierają obecnie gdzieś na dole to przynajmniej stanę do walki. Odwróciłem się, wyciągnąłem młot. Z drżącymi rękami trzymałem go przed sobą. Teraz gdy siedzę w karczmie Haarting, stwierdzam, że ta bestii chyba nie smakują Krasnoludy...
Ostatnio edytowany przez Rekiu (2013-01-12 17:11:26)
Offline